Początek listopada to czas, gdy tradycyjnie będziemy wspominać tych, którzy odeszli…
Ale czasem to nie są tylko osoby, za którymi tęsknimy. Czasem wspomnienie o kimś, kto odszedł, otwiera w nas coś znacznie trudniejszego — ból, gniew, żal, niewypowiedziane słowa, zarzuty, które nie wybrzmiały, poczucie krzywdy, której kiedyś ktoś nie zauważył lub umniejszał.
Bo nie każdy, kto odszedł, był dla nas dobry, wspierający.
Nie każdy, kto zmarł, zostawił po sobie ciepło, szacunek, miłość.
Bo nie każde nazwisko wpisane pięknym krojem pisma na nagrobku niesie za sobą wyłącznie tęsknotę.
Dla niektórych ta rana w dalszym ciągu się nie zabliźniła.
Bo do tej pory myśleliśmy, że to już „przeszłość”.
Bo nie warto już do tego „wracać”.
Bo to było „dawno”.
I właśnie w takim momencie przychodzi do nas pytanie:
czy trzeba WYBACZYĆ nieżyjącym prześladowcom, krzywdzicielom, tym, którzy zadali ból, cierpienie, nieprawość, upokorzenie?
Wybaczenie nie jest obowiązkiem.
Nie jest też jedyną drogą do spokoju.
Czasem niewybaczenie jest formą ochrony — uznaniem tego, co się stało, i jednocześnie przyznaniem sobie prawa do złości, do żałoby po dzieciństwie, którego się nie miało, po relacji, która nigdy nie była bezpieczna, po tym wszystkim dobrym, czego nie dostaliśmy, po tym wszystkim złym, czego doświadczyliśmy raz na miesiąc, na tydzień, a czasem każdego dnia.
Są też tacy, którzy mówią: „przebaczyłam/łem, nie dla niego/niej, tylko dla siebie”.
Bo w pewnym momencie doszli do wniosku, że gniew więzi ich bardziej niż pamięć o krzywdzicielu.
Nie ma jednej słusznej odpowiedzi.
Wybaczenie nie jest gestem moralnym wobec zmarłego — jest procesem, który dotyczy nas, naszych emocji i granic.
Można przebaczyć — jeśli to przynosi ulgę.
Można nie przebaczyć — jeśli to daje poczucie bezpieczeństwa.
Najważniejsze, by do niczego się nie zmuszać.
Czym więc tak naprawdę jest wybaczenie?
Bywa ono jednym z najcięższych zadań emocjonalnych, bo nie można już skonfrontować się z tą osobą, nie da się usłyszeć przeprosin ani uzyskać zadośćuczynienia. Nie możemy się już na nich zezłościć. Nie możemy im już nic wykrzyczeć. Nie możemy wezwać policji. Nie możemy ich podać do sądu. Zostaje tylko cisza — i pamięć, która potrafi być równie bolesna jak sama strata.
Wybaczenie nie jest aktem jednorazowym. To decyzja, ale również proces, który wymaga odwagi, cierpliwości i głębokiej troski o siebie. Zaczyna się zwykle od uznania prawdy o doznanej krzywdzie. Trzeba pozwolić sobie na złość, żal i rozczarowanie, nie tłumić ich w imię „spokoju” czy „dojrzałości”. Wybaczenie nie polega bowiem na zaprzeczeniu temu, co się stało — przeciwnie, wymaga pełnego kontaktu z bólem, który w nas pozostał.
W terapii często używa się metafory „otwierania rany, by mogła się naprawdę zagoić”. Tak samo dzieje się z emocjami wobec osoby zmarłej, która nas skrzywdziła. Jeśli rany nie zostaną nazwane, pozostają w nas jak zamknięte drzwi, za którymi tkwi uwięziony gniew i smutek. Dopiero kiedy pozwalamy sobie na ich przeżycie, możemy zacząć je leczyć.
Kolejnym krokiem jest oddzielenie osoby od czynu. Można nie zgadzać się z tym, jak ktoś nas traktował, i jednocześnie uznać, że był człowiekiem ograniczonym przez własne cierpienie, lęk czy brak umiejętności kochania. Wybaczenie nie oznacza usprawiedliwienia — oznacza rezygnację z pragnienia odwetu i z emocjonalnego więzienia.
Warto pamiętać, że wybaczenie nie zawsze oznacza pojednanie — szczególnie wtedy, gdy druga osoba już nie żyje. Ale może być pojednaniem z samym sobą. Można napisać list do osoby zmarłej, wypowiedzieć to, czego nigdy nie miało się odwagi powiedzieć. Można symbolicznie pożegnać ból, oddając go światu, naturze, Bogu — w zależności od tego, w co wierzymy. Te rytuały, choć proste, mają ogromną moc terapeutyczną, bo pomagają zamknąć coś, co przez lata pozostawało otwarte.
Z czasem, gdy emocje zaczynają się uspokajać, w sercu może pojawić się przestrzeń na współczucie — nie mylone z akceptacją zła, lecz ze rozumieniem, że każdy człowiek, nawet ten, który krzywdzi, jest także nosicielem własnego bólu. To współczucie nie jest gestem wobec tamtej osoby — jest aktem uzdrowienia siebie.
Wybaczenie staje się wtedy sposobem na odzyskanie wolności. To moment, w którym przestajemy żyć w cieniu przeszłości i zaczynamy oddychać pełnią życia.
Nie można cofnąć tego, co się wydarzyło, ale można przestać pozwalać, by dawna krzywda definiowała nasze „teraz”. Wybaczenie jest jak powolne odwiązywanie się od przeszłości — nitka po nitce, aż poczujemy, że nic już nie trzyma.
Bo żałoba, która dojrzewa, nie kończy się w chwili, gdy przestajemy płakać. Kończy się wtedy, gdy potrafimy wspominać bez bólu — kiedy przeszłość przestaje nas ranić, a zaczyna uczyć.
I właśnie wtedy, w ciszy po wszystkim, rodzi się prawdziwy pokój.
Bo 1 listopada nie jest tylko o zmarłych.
To też dzień o żywych — o nas, którzy wciąż próbujemy się pogodzić z przeszłością.
Próbujemy zrozumieć ten ogrom cierpienia, zadawany przez tych, którym już nic nie możemy powiedzieć. Choć, czy rzeczywiście, wszystko da się zrozumieć?
Niech więc każdy z nas znajdzie choć chwilę ciszy – nie tylko na wspomnienie, ale i na uznanie tego, co wciąż boli.
Obraz Tumisu z Pixabay





