Co robić, gdy obok codziennych trosk i zmartwień, przychodzą kolejne ciosy?
Gdy obok choroby dziecka i codziennych zmagań pojawiają się kłopoty „z zewnątrz”?
Gdy przychodzi czas, który dobija resztki nadziei.
Gdy pojawia się coś nowego, trudnego, tragicznego, poza samą chorobą?
Gdy mamy wrażenie, że to naprawdę kraniec naszej wytrzymałości?
Gdy już naprawdę wydaje się nam, że to, co miało się zawalić – zawaliło się, gdy to, co było dla nas ważne, cenne, wartościowe sypie się jak domek z kart?
Gdy nie mamy dla siebie choć odrobinki spokoju?
Gdy wiemy, że ku%$# ile można?!!
Gdy mamy wrażenie, że przy tych naszych nieszczęściach to naprawdę dno i kupa mułu.
Gdy czytając lub słysząc o „trosce o siebie”, „zaopiekowaniu się sobą”, „terapii” zbiera nam się na wymioty, no, bo jak w takim bagnie myśleć jeszcze o sobie?
Wbrew pozorom, złość lub wściekłość to dobry znak. Bo to emocje dające nam energię, również w sytuacji, w której „wiemy”, że nic nie możemy zrobić.
To złość dodaje nam sił. To złość pobudza resztki rezerw.
Bo przecież każdy człowiek ma jakąś tam wyporność na nieszczęścia czy tragedie…
Bo przecież każdy człowiek ma swój limit…
Bo przecież nikt nie wie, nie może czuć tego, co ja, bo nie jest w mojej sytuacji.
Bo przecież nikt nie wie i nie zdaje sobie sprawy, co przeżywam.
A do roboty iść trzeba. Bo pieniądze, bo trzeba dalej jakoś żyć….
Dzisiaj nie będzie o terapii, a o proszeniu o pomoc. Ale nie na zasadzie:
– To koszmar, pomóż mi!
A raczej:
– To coś niewyobrażalnego. Wyję! Nie mogę złapać tchu! Miałbyś/miałabyś dla mnie czas?
Gdzie szukać ulgi?
To co często jest ostatnią deską ratunku to… obecność innych.
Innych, którzy będą słuchać naszej opowieści. Innych, którzy znajdą czas.
Którzy BĘDĄ.
Którzy NIE ZOSTAWIĄ NA PASTWĘ LOSU.
Którzy WYSŁUCHAJĄ.
Nie muszą nic mówić.
Nie muszą działać.
Mogą być, być, być…
W terapii używa się terminu kontenerowanie. To określenie oznacza, że terapeuta przyjmuje na siebie tę pierwszą falę przerażenia, smutku, którego nie da się porównać z niczym wcześniejszym, co przeżywaliśmy. Konteneruje, czyli przyjmuje. Często nie odzywając się w ogóle.
Słucha, jest, towarzyszy.
I przyjmuje.
Wszystko.
Emocje, które często w gabinecie są jednym wielkim rykiem, wyciem, brakiem tchu, gdy nie starcza siły na łzy. Na nic. Gdy dosięga nas rozpacz w beznadziei i poczucie, że teraz to już naprawdę się nie podniesiemy.
Że nie mamy siły. Że ile można. Że dlaczego ja?! Że to niemożliwe!!!
Czy terapeuta w takich sytuacjach używa jakichś technik? Co konkretnie mówi, gdy wchodzi osoba, która nie chce nic słyszeć. Jak w ogóle zacząć taką rozmowę, gdy każde słowo waży milion ton?
Wtedy więcej nie mogę… Nie mogę próbować udowadniać, że „czuję” to samo co on/ona.
Bo nie jest to możliwe, gdy przed nami jest mama, która straciła dziecko.
Bo nie jest to możliwe, gdy wchodzi kobieta, która dowiedziała się o zdradzie męża.
Bo nie jest to możliwe, gdy wchodzi nastolatek po próbie…
Bo nie jest możliwe, gdy wchodzą rodzice, których dziecko ledwo co wyszło z wypadku.
Bo nie jest możliwe, gdy siada naprzeciwko mnie osoba, dla której pewna historia się skończyła i nie widzi sensu dalszej egzystencji…
Po co więc Ci wszyscy ludzie przychodzą do psychologa lub terapeuty?
Nie robiłem żadnych badań w tym temacie, ale…
Ale mogę wejść razem z nimi w najbardziej czarne zakamarki. Do najintymniejszej, najbardziej – często przez lata – wstydliwej i zalęknionej części. Do tego, co w sobie nienawidzą. Do tego, co w nich jednocześnie tak kruche, że byle wietrzyk może zdmuchnąć.
Mogę dać mu/jej prawo do tego, co aktualnie przeżywa.
Mogę być.
Dać mu swoją uwagę.
Dać też swoją wiedzę i opanowanie.
Dać mu asekurację i poczucie bezpieczeństwo wtedy, gdy jest przekonany, że zaraz zwariuje, że rozpadnie się na tysiąc kawałków, że nie ma odwrotu, że…
Nie chodzi tu wcale o wspólną rozpacz. Nie chodzi o to, bym poruszony do głębi płakał razem z nim/nią. Nie chodzi również o to, bym był tylko „widzem”, „publicznością” dla jego/jej potwornego lęku, złości, depresji…
Zdanie „wszystko się jakoś ułoży” byłoby dobiciem leżącego.
To bycie i wytrzymywanie często jest najlepszą otuchą, ulgą, przerwą w cierpieniu…
W takich sytuacjach zdań, których nie mogę powiedzieć jest znacznie więcej.
Czasem moja świadomość bezradności wobec ogromu tragedii jest narzędziem terapeutycznym. Czasem moje milczenie jest tym czymś najcenniejszym, co mogę dać drugiej osobie.
Bo za tym wszystkim kryje się wspólne przeżycie. Czasem też – właśnie w tej ciszy – rodzi się coś nowego, innego, co sprawia, że po „wybuchu” nastaje cisza.
Cisza, która nie przeszkadza, nie krępuje, bo i ja i on/ona wiemy, że nie trzeba nic gadać.
Nie trzeba zagadywać tego, co najbardziej trudne…
To, co najważniejsze…
Dlatego tak ważne jest, by w tych najczarniejszych chwilach, w otchłani smutku, która zalewa z siłą wodospadu…
MÓWIĆ, DZIELIĆ SIĘ tym z innymi.
Poczucie wspólnoty, tego, że nie jestem z tym całym gównem sam/sama jest wyzwalające. Nie chodzi o to, że jedna rozmowa przyniesie rozwiązanie, a w magiczny sposób znikną nasze emocje.
Ale o to, że każda z tych rozmów – ze znajomymi, przyjaciółmi, najbliższymi, z kolegą, koleżanką wyrywa nas z izolacji i przekonania, że JESTEM W TYM SAM/SAMA i nikt tego nie uniesie, to ja tym bardziej…
Zmarły niedawno Stanisław Soyka opowiadał, że robił sobie taki konkurs na domówkach – pytał się znajomych, który wers z piosenki „Tolerancja” jest ich zdaniem najważniejszy. Były różne odpowiedzi… Ale on uważa, że dla niego najważniejsza była fraza:
Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli otwarcie…
Gdy weźmiemy pod uwagę całą pierwszą zwrotkę, to być może okaże się, że to mała wskazówka/ trop do tego, co robić, gdy dosięgają nas najtrudniejsze życiowe sytuacje, a my mamy wrażenie, że gorzej być nie może:
Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli otwarcie
Budować ściany wokół siebie – marna sztuka
Wrażliwe słowo, czuły dotyk wystarczą
Czasami tylko tego pragnę, tego szukam…
Bo rzeczywiście, wtedy, gdy nasze doświadczenia, trudności, kryzysy wymykają się dobrym radom, „terapiom”, tez można coś zrobić. Nie bójcie się mówić. Nie bójcie się, bo nawet jeśli nie zostaniecie zrozumiani/ne to nie będzie o Was, a o tych, którzy Was nie rozumieją.
Wierzcie, że nawet w najczarniejszej wichurze są i Ci, którzy Was przyjmą, którzy skontenerują. Którzy będą…
Trzymajcie się tam wszyscy, którzy – obok depresji, chorób somatycznych – macie również inne pożary w życiu…
Obraz: wirestock z Freepik





